Wydanie: PRESS 09-10/2017
Trzeba ich wyławiać z wody
Z reporterem „Die Zeit” Wolfgangiem Bauerem rozmawia Renata Gluza
Kilkanaście dni przed naszą rozmową Boko Haram uwolniło 82 nigeryjskie uczennice porwane ze szkoły w Chibok – informacja żyła w mediach jeden–dwa dni. Świat zapomina o tragedii kobiet porywanych przez Boko Haram?
Prawdopodobnie news o uwolnieniu części dziewcząt dystrybuowała któraś z dużych agencji prasowych, AP czy AFP – i prawdopodobnie każde medium informowało o tym tak samo. Nigeryjski rząd nie pozwala bowiem żadnemu dziennikarzowi na zbieranie materiałów w tym kraju i na rozmawianie z kobietami, które były w niewoli Boko Haram. Przecież oprócz tych uczennic z Chibok, o których porwaniu było głośno na całym świecie, setki innych kobiet zostało przez Boko Haram porwanych. Część z nich zdołała uciec bądź zostały uwolnione – i one trafiły do obozów, gdzie są wciąż przetrzymywane z dala od rodzin. Nigeryjski rząd ma interes w tym, by je izolować, ponieważ dużo wiedzą o Boko Haram, zbyt dużo. Wiedzą o pewnych układach, jakie panują między niektórymi przywódcami tej organizacji a przedstawicielami nigeryjskiego wojska. Żołnierze sprzedają nawet broń bojownikom Boko Haram, razem planują pewne operacje. Niektórzy generałowie mieli tak ścisłe kontakty z Boko Haram, że zostali za to skazani, ale zastąpili ich inni. Dlatego kobiety, które wyrwały się z rąk porywaczy, są dla nich zagrożeniem.
Przypomnijmy: trzy lata temu bojownicy Boko Haram uprowadzili ze szkoły w Chibok 276 uczennic – niektóre uciekły same, ponad 100 zostało w ciągu tych lat uwolnione, lecz w niewoli pozostaje wciąż ponad 100 dziewcząt. Po tym porwaniu świat jakby dostrzegł terror Boko Haram – w akcję #bringbackourgirls włączyli się działacze, internauci, politycy i celebryci na całym świecie. I co? Dziś już o tym cisza. Pana książka „Porwane” ma to zmienić?
Moja książka jest próbą wtargnięcia w tę ciszę, która panuje wokół cierpienia tych kobiet – zresztą nie tylko kobiet, lecz całej ludności w regionie, który leży na styku dwóch walczących stron: nigeryjskiego wojska i terrorystów z Boko Haram.
Z drugiej strony, często słyszę, że wokoło jest dziś tyle nieszczęścia, iż media muszą po prostu wybierać, co relacjonować.
Słyszał Pan to od swoich redaktorów?
W mojej gazecie „Die Zeit” nie, ale od wielu kolegów z innych mediów owszem. Według mnie wydawcy i właściciele stacji telewizyjnych konsekwentnie nie doceniają swoich odbiorców. Tymczasem ludzie nie są tak głupi, jak się właścicielom mediów wydaje. Powinni otrzymywać na bieżąco informacje o tym, co się dzieje na świecie, szczególnie na Środkowym Wschodzie i w Afryce, ponieważ z tymi regionami sąsiadujemy. Między nimi a Europą jest tylko małe morze i słabe granice, o czym się już przekonujemy. To, z czego my się cieszymy: nowe technologie, internet, coraz tańsze loty i samochody – działa także na korzyść mieszkańców Sahary. Świat się skurczył, łatwiej się przedostać z jednego kraju do drugiego, tak samo z kontynentu na kontynent.
Obawiam się, że gdy takie kraje jak Nigeria czy Mali upadną, a są tego bliskie, eksplozja uchodźców stamtąd do innych krajów nastąpi bardzo szybko. Dlatego nie można się odwracać od problemów Nigerii i Boko Haram, trzeba szybko wyciągać lekcję z tego, co się tam dzieje. Jeśli nie wpłyniemy na dynamikę zdarzeń tam, na miejscu, konsekwencje tego mogą nas zaskoczyć.
Renata Gluza
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter